Źródło zdjęcia |
Nie każda kobieta pragnie zostać matką. Nie każda kobieta czuje taką potrzebę, nie każda się do tego nadaje, nie każda ma taką możliwość pod kątem psychicznym i fizycznym. Może powiedzieć "nie" i koniec, i to jest jej święte prawo. Jednak czasami życie pisze inne scenariusze i plany muszą ulec zmianie niezależnie od woli człowieka. Jak ma się zachować kobieta w takiej sytuacji? Przecież nie tak miało być, jej życie miało wyglądać zupełnie inaczej!
Liliana jest matką tylko z nazwy. Owszem, ma dziecko, ale trudno jest jej wzbudzić w sobie jakiekolwiek uczucia, choć musi przyznać sama przed sobą, że z czasem te uczucia się pojawiły. Nie były zjawiskowo silne i trwałe, ale były. Z perspektywy czasu stwierdza, że może to i lepiej, skoro życie jej syna potoczyło się w taki, a nie inny sposób. Zawiodła. Nie wie, w którym miejscu popełniła błąd w wychowaniu syna, że Gabriel TO zrobił.
Bohaterka zastanawia się czy jest coś, co może sprawić, że miłość do własnego dziecka może wygasnąć. Niezależnie od tego, jak bardzo ta miłość jest wielka. Czy jest coś, co spowoduje, że uczucia do syna, córki wyparują, a przynajmniej osłabną. Co dziecko musi zrobić, co musi się z nim stać, żeby własna matka przestała je kochać? Czy to jest w ogóle możliwe? Może to jest związane z samą kobietą, która musiała nauczyć się kochać syna? Przecież z Lilą tak właśnie było. I nie chodzi tutaj tylko o opiekę nad dzieckiem, którą przejął dziadek ojca, ale właśnie o tę matczyną miłość.
O fabule nie da się napisać jednoznacznie. W książce poruszonych zostało kilka ważnych tematów. Miłość rodzicielska, uzależnienie od alkoholu oraz środków odurzających, żałoba, pogodzenie się ze błędami i śmiercią własnego dziecka. Nic łatwego, same trudne rzeczy. I te kwestie zostały opowiedziane w bardzo dobry sposób. Autorka przybliżyła je w sposób przystępny, ale bez zbędnej otoczki. Pokazała nam życie Liliany nie tylko w czasie, kiedy ta była już matką, ale także to wcześniejsze, przez co pokazała nam, co mogło doprowadzić bohaterkę do momentu, w którym ją poznajemy.
Joanna Bartoń podjęła się bardzo trudnej tematyki, choć mogłoby się wydawać, że przecież miłość matki do dziecka jest czymś oczywistym i niczym spektakularnym. Prawa jest jednak taka, że o tych przypadkach, kiedy o te oczywiste i pewne uczucia wcale nie jest tak łatwo, po prostu się nie wspomina, a jeżeli już, to rzadko, w okrojony sposób. W Drzazgach mamy możliwość zgłębienia tego tematu, ale... Właśnie. Pojawia się jakieś "ale".
Zapytacie, dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Po fragmencie, który przeczytałam przed otrzymaniem egzemplarza recenzyjnego spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że historia w 100% będzie dotyczyła przeżyć dziewczyny, kobiety, która nie umie kochać własnego dziecka i sama nie była obdarzona tym uczuciem przez matkę. Owszem, było to zagadnienie poruszone, temu absolutnie nie można zaprzeczyć. Tylko... jakby to ująć? To nie było oczekiwane przeze mnie 100%, a nawet nie 90 czy 80. Wątek był poruszony, ale spodziewałam się trochę inaczej rozwiniętej fabuły. W porządku, matka Liliany również nie miała łatwo i to z pewnością miało wpływ na życie córki. Choroba musiała zrobić swoje. Nie można zapomnieć o uzależnieniach samej Liliany, których oddziaływanie na jej emocje z pewnością nie było najmniejsze. Sytuacja, w której znalazła się bohaterka po TYM dniu również nie należała do najprostszych. Jednak nie o to chodzi!
Bardzo długo zabierałam się za napisanie tej recenzji. Zaczynałam, zmieniałam, kasowałam. Dlaczego? Bo mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, świetną książkę, mądrą, nietuzinkową. Drzazgi własnie takie są i nie zamierzam temu zaprzeczać. Z drugiej strony czuję ogromny niedosyt. Nie tego spodziewałam się po opisach i fragmentach. To miała być historia matki, która nie radzi sobie z miłością do syna, a raczej jej brakiem, a otrzymujemy opowieść, która porusza do głębi, ale w dużym stopniu dotyczy całkowicie innych zagadnień.
Cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę. Naprawdę. Kiedy odsunęłam na bok swoje oczekiwania odkryłam, że mam przed sobą bardzo wartościową lekturę, która z pewnością powinna dotrzeć do szerszego grona czytelników. Miało być inaczej, utrudniało mi to odbiór całej książki, ale finalnie muszę stwierdzić, że zasługuje ona na najwyższą uwagę. Pomijając kwestię uczuć matki do dziecka, mamy możliwość przestudiowania życia kobiety z ogromnym bagażem doświadczeń, także tych emocjonalnym. Możemy się nie tyle wiele nauczyć, choć to także, ale wyciągnąć pewnie wnioski i to jest chyba najważniejsze.
Tak jak książki po okładce, tak ludzie nie oceniajmy po wyglądzie, zupełnie ich nie znając. Nie mamy prawa, nic o nich nie wiedząc, wyciągać pochopnych wniosków. Nie wolno nam tego robić z bardzo prostych przyczyn. Człowiek ma uczucia. Niektórzy pod tym względem są bardzo wrażliwi. Z natury, przez to, co przeszli, z różnych przyczyn. Nasza opinia, wygłoszona niesprawiedliwie, może pociągnąć za sobą wiele szkód, o których możemy nigdy się nie dowiedzieć. Jednak człowiek, którego ta opinia dotyczy, musi z nią żyć. Może być tak, że takich opinii będzie zbyt wiele, że ta jedna przeleje czarę, przekroczy jakąś granicę. Ten człowiek będzie musiał z tym żyć. Pytanie brzmi, czy będzie potrafił z nią żyć.
Jak już wcześniej wspomniałam, ta książka jest ważna. Moje oczekiwania trzeba zepchnąć na boczny tor. Czytając ją, skupcie się na tym drugim, nieoczywistym, dnie. Wtedy odkryjecie, jak łatwo jest oceniać człowieka, a jak trudno jest go poznać naprawdę.
Bohaterka zastanawia się czy jest coś, co może sprawić, że miłość do własnego dziecka może wygasnąć. Niezależnie od tego, jak bardzo ta miłość jest wielka. Czy jest coś, co spowoduje, że uczucia do syna, córki wyparują, a przynajmniej osłabną. Co dziecko musi zrobić, co musi się z nim stać, żeby własna matka przestała je kochać? Czy to jest w ogóle możliwe? Może to jest związane z samą kobietą, która musiała nauczyć się kochać syna? Przecież z Lilą tak właśnie było. I nie chodzi tutaj tylko o opiekę nad dzieckiem, którą przejął dziadek ojca, ale właśnie o tę matczyną miłość.
O fabule nie da się napisać jednoznacznie. W książce poruszonych zostało kilka ważnych tematów. Miłość rodzicielska, uzależnienie od alkoholu oraz środków odurzających, żałoba, pogodzenie się ze błędami i śmiercią własnego dziecka. Nic łatwego, same trudne rzeczy. I te kwestie zostały opowiedziane w bardzo dobry sposób. Autorka przybliżyła je w sposób przystępny, ale bez zbędnej otoczki. Pokazała nam życie Liliany nie tylko w czasie, kiedy ta była już matką, ale także to wcześniejsze, przez co pokazała nam, co mogło doprowadzić bohaterkę do momentu, w którym ją poznajemy.
Joanna Bartoń podjęła się bardzo trudnej tematyki, choć mogłoby się wydawać, że przecież miłość matki do dziecka jest czymś oczywistym i niczym spektakularnym. Prawa jest jednak taka, że o tych przypadkach, kiedy o te oczywiste i pewne uczucia wcale nie jest tak łatwo, po prostu się nie wspomina, a jeżeli już, to rzadko, w okrojony sposób. W Drzazgach mamy możliwość zgłębienia tego tematu, ale... Właśnie. Pojawia się jakieś "ale".
Zapytacie, dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Po fragmencie, który przeczytałam przed otrzymaniem egzemplarza recenzyjnego spodziewałam się czegoś innego. Myślałam, że historia w 100% będzie dotyczyła przeżyć dziewczyny, kobiety, która nie umie kochać własnego dziecka i sama nie była obdarzona tym uczuciem przez matkę. Owszem, było to zagadnienie poruszone, temu absolutnie nie można zaprzeczyć. Tylko... jakby to ująć? To nie było oczekiwane przeze mnie 100%, a nawet nie 90 czy 80. Wątek był poruszony, ale spodziewałam się trochę inaczej rozwiniętej fabuły. W porządku, matka Liliany również nie miała łatwo i to z pewnością miało wpływ na życie córki. Choroba musiała zrobić swoje. Nie można zapomnieć o uzależnieniach samej Liliany, których oddziaływanie na jej emocje z pewnością nie było najmniejsze. Sytuacja, w której znalazła się bohaterka po TYM dniu również nie należała do najprostszych. Jednak nie o to chodzi!
Bardzo długo zabierałam się za napisanie tej recenzji. Zaczynałam, zmieniałam, kasowałam. Dlaczego? Bo mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, świetną książkę, mądrą, nietuzinkową. Drzazgi własnie takie są i nie zamierzam temu zaprzeczać. Z drugiej strony czuję ogromny niedosyt. Nie tego spodziewałam się po opisach i fragmentach. To miała być historia matki, która nie radzi sobie z miłością do syna, a raczej jej brakiem, a otrzymujemy opowieść, która porusza do głębi, ale w dużym stopniu dotyczy całkowicie innych zagadnień.
Cieszę się, że mogłam przeczytać tę książkę. Naprawdę. Kiedy odsunęłam na bok swoje oczekiwania odkryłam, że mam przed sobą bardzo wartościową lekturę, która z pewnością powinna dotrzeć do szerszego grona czytelników. Miało być inaczej, utrudniało mi to odbiór całej książki, ale finalnie muszę stwierdzić, że zasługuje ona na najwyższą uwagę. Pomijając kwestię uczuć matki do dziecka, mamy możliwość przestudiowania życia kobiety z ogromnym bagażem doświadczeń, także tych emocjonalnym. Możemy się nie tyle wiele nauczyć, choć to także, ale wyciągnąć pewnie wnioski i to jest chyba najważniejsze.
Tak jak książki po okładce, tak ludzie nie oceniajmy po wyglądzie, zupełnie ich nie znając. Nie mamy prawa, nic o nich nie wiedząc, wyciągać pochopnych wniosków. Nie wolno nam tego robić z bardzo prostych przyczyn. Człowiek ma uczucia. Niektórzy pod tym względem są bardzo wrażliwi. Z natury, przez to, co przeszli, z różnych przyczyn. Nasza opinia, wygłoszona niesprawiedliwie, może pociągnąć za sobą wiele szkód, o których możemy nigdy się nie dowiedzieć. Jednak człowiek, którego ta opinia dotyczy, musi z nią żyć. Może być tak, że takich opinii będzie zbyt wiele, że ta jedna przeleje czarę, przekroczy jakąś granicę. Ten człowiek będzie musiał z tym żyć. Pytanie brzmi, czy będzie potrafił z nią żyć.
Jak już wcześniej wspomniałam, ta książka jest ważna. Moje oczekiwania trzeba zepchnąć na boczny tor. Czytając ją, skupcie się na tym drugim, nieoczywistym, dnie. Wtedy odkryjecie, jak łatwo jest oceniać człowieka, a jak trudno jest go poznać naprawdę.
Podziękowania za możliwość przeczytania książki kieruję do Janka wydawnictwa i...
Ja już od czasów gimnazjum wiedziałam, że bardzo chcę mieć dzieci i spełniam się w macierzyństwie, chociaż nie zawsze jest kolorowo. Uwielbiam książki o tej tematyce, więc chętnie zabrałabym się za "Drzazgi". Tylko ta niezgodność opisu z faktyczną treścią... Bardzo tego nie lubię.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
Usuń