Luty był bardzo dziwnym miesiącem. Zaczęło się już pierwszego dnia. Dopadł nas koronawirus, a byłam taka dumna, że do tej pory trzymał się od nas z daleka! I tu sprawdza się powiedzenie, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Nie było na nic siły, dosłownie. Nawet na czytanie, a to oznacza, że naprawdę nie było ciekawie. O pisaniu nie było mowy.
Potem chwilowa poprawa i od 24 lutego nowy kryzys. Śledziłam wydarzenia w Ukrainie, udostępniałam informacje o zbiórkach. Pozostałe czynności zeszły na dalszy plan. Ogarnęło mnie przerażenie, którego dawno (lub nawet nigdy) nie czułam i nie umiałam sobie z tym poradzić. Codzienne funkcjonowanie było trudne, a co dopiero inne rzeczy.
W tym momencie jest już lepiej, choć dalej nie mieści mi się w głowie jak człowiek człowiekowi może robić coś takiego i jeszcze utrzymywać, że to nie jest atak! Dalej śledzę przebieg wydarzeń. Dalej boję się tego, co przyniesie przyszłość. Ale chyba udało mi się ten lęk "oswoić". Nauczyłam się z nim funkcjonować. Dalej mam obawy przed planowaniem czegokolwiek i choć te plany są, to i tak nie wiem czy powinnam je robić, czy są rozsądne w obecnych czasach, czy w ogóle będzie szansa na ich zrealizowanie. Tak, wg mnie powinniśmy żyć dalej, funkcjonować "w miarę normalnie", o ile się da. Jednak czasami się nie da, bo otaczająca nas rzeczywistość przytłacza i przeraża. Lecz musimy pamiętać o jednym. Nie pomożemy innym, jeżeli sami będziemy potrzebować pomocy. Musimy pracować, musimy zajmować się domem, rodziną, sobą. Musimy też pamiętać o tym, co się dzieje. W tym momencie jest to nieuniknione.
Dlatego postanowiłam dalej czytać i pisać. Wierzę, że są ludzie, którzy potrzebują oddechu, oderwania się od rzeczywistości. Po prostu takiej chwili zapomnienia.
W skrócie. Książki przeczytane w ciągu pierwszych dwóch miesięcy tego roku.
Jak na dwa miesiące było tego tak w sam raz, natomiast muszę wspomnieć o dwóch książkach, które mnie zachwyciły i nie można przejść koło nich obojętnie. Mam na myśli książkę autorstwa Sylwii Trojanowskiej pod tytułem Łabędź oraz Rodzinę z domu obok Johna Glatta. To były dwa mistrzostwa! Z ogromną niecierpliwością czekam na kontynuację Łabędzia. Z kolei druga książka przeraziła mnie, przeczołgała, pochłonęła i wypluła z powrotem. Przeżywałam każdą jej stronę. Od obydwu nie mogłam się oderwać. Mam nadzieję, że uda mi się napisać ich recenzję, bo warto, bo trzeba.
A już na dniach pojawią się recenzje dwóch marcowych premier, które również zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Wiecie co to oznacza?
Jest szansa, że będzie się tu więcej działo ;)
Pozdrawiam Was serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz